Cukrzyca nie musi oznaczać rezygnacji z marzeń

 

Historia Michała Marcinkowskiego od 5 lat chorego na cukrzycę jest dowodem na to, że z cukrzycą można żyć aktywnie i realizować marzenia. W rok po zachorowaniu odbył on podróż przez Rumunię i Bułgarię aż do Grecji. Zwiedził też Egipt, Jordanię, Syrię i Turcję. Podróżował pociągami, autostopem, koleją, autobusami, promem, a nawet konno czy na wielbłądzie. Rok później ponad miesiąc samotnie włóczył się po Bliskim Wschodzie. Dla osoby z cukrzycą insulinozależną było to prawdziwie ryzykowne wyzwanie.

Największa przygoda Michała rozpoczęła się na festiwalu szantowym w Giżycku, gdzie zaciągnął się na rejs repliką "Victorii" Ferdynanda Magellana. Kapitan obawiał się przyjęcia cukrzyka na pokład. Na takiej wyprawie wszystko może się zdarzyć, ale Michał przekonał go, że da sobie radę.

Wyprawa ruszyła z Wysp Kanaryjskich, i w ciągu dwóch miesięcy, zawijając na wyspy Zielonego Przylądka, dotarła na Karaiby. Pierwszą przygodą był połów dwumetrowego merlina: "We trzech walczyliśmy z fosforyzującym niby zielona pochodnia kształtem". Jadali smażone i suszone rybie mięso oraz własnoręcznie pieczony chleb. Oglądali ocean, który nie szczędził im przepięknych spektakli, rozświetlając swą toń milionami iskierek fosforyzującego planktonu.

W porcie Mindelo na wyspie San Vicente rzucili kotwicę. Po dwóch tygodniach postoju, uzupełnieniu zapasów wody, prowiantu i drewna wzięli kurs na zachód – na Martynikę. "Wtedy właśnie mieliśmy szczęście ujrzeć słynny zielony płomień, ostatni błysk zachodzącego, krwistoczerwonego słońca, tuż przed rozlaniem się w oceanie" wspomina Michał.

Do wysp Kanaryjskich towarzyszyły im delfiny, które dawały najpiękniejsze pokazy światła i ruchu. W połowie marca, po przeżyciu wielkiego sztormu dotarli na Martynikę. W ciągu niespełna dwóch miesięcy przepłynęli trasę trzeciej wyprawy Kolumba. Stąd ruszyli w dalszą drogę, tym razem lądem. Podziwiali góry z dzikimi gajami pomarańczowymi, nocowali w jaskiniach. "Jedliśmy owoce z drzew, polowaliśmy na ryby i kraby. Kąpaliśmy się w morzu, wodospadach i gorących źródłach. Wszędzie docieraliśmy na własnych nogach, niejednokrotnie przedzierając się przez tropikalne lasy." – wspomina. Wspólnie z towarzyszami podróży obejrzał wulkany Cabo Verde, zdobył czynny wulkan Pelee na Martynice. Doszedł też do największego na świecie, gotującego się jeziora Boiling Lake na Dominice.

"Nie mogę jednak zapominać, że to dzięki zdobyczom medycyny moja podróż była możliwa. Bez syntetycznej insuliny, która bez szwanku wytrzymała trzy miesiące, transportowana w półtoralitrowym termosie, napełnianym okazyjnie otrzymanym od rybaków lodem; bez niezawodnych wstrzykiwaczy NovoPenŽ firmy Novo Nordisk, odpornych na korozję, której w warunkach oceanicznej żeglugi ulegały nawet żeglarskie noże, nie podziwiałbym piękna naszego globu" podsumowuje Michał i kontynuuje: " Wstrzykiwacze NovoPenŽ znosiły upadki i inne formy dość bezwzględnego traktowania – w sumie te cztery ukłucia dziennie były niczym w porównaniu z "pieszczotami" karaibskich komarów".

Najważniejsze, że można cierpiąc na cukrzycę insulinozależną realizować mnóstwo pasjonujących, z pozoru szalonych marzeń. "I aby w ich realizacji kierować się rozwagą, która po lekarskiej kontroli pozwoli oglądać zadowoloną twarz naszego diabetologa" – dodaje Marcin.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *